niedziela, 29 maja 2016

Śmierć Spełnionego Marzenia

  Jadąc do szpitala patrzyłam na mojego męża, który uśmiechał się nerwowo, obawiając się jak przetrwa czas porodu. Ja byłam bardzo spokojna, liczyłam uplywające minuty między kolejnym skurczami i cieszyłam się, że już za kilka godzin przytulę moją córeczkę. Jednak kwadrans później mój spokój uleciał jak powietrze z przebitego  balonika. Gdy pielęgniarka przyłożyła detektor do mego brzucha, czekałam na tak dobrze znane dudnienie małego serduszka. Nie usłyszałam go jednak. Z chwili na chwilę denerwowalam się coraz bardziej , skurcze się nasilały, a detektor milczał jak zaklęty. Pielęgniarka uspokajała mnie, że czasem tak się zdarza, że dziecko mogło się obrócić, ale w jej oczach widziałam że sama w to nie wierzy. Drżącą ręką wypełniłam niezbędne dokumenty, a w międzyczasie zszedł do mnie lekarz. USG rozwialo wszelkie wątpliwości. Detektor się nie zepsuł, Marysia się nie odwróciła, jej serduszko  po prostu już nie biło. ,, Nie mam dla Pani dobrych wiadomości"- usłyszałam od lekarza i chciałam żeby jak najszybciej powiedział, że żartuje. Spojrzalam w jego dobre, pełne współczucia oczy i zapadłam się w nicość, straciłam sens mojego istnienia. Nie rozumiałam słów personelu, nie interesowało mnie czego ode mnie chcą, pragnęłam tylko przytulić się do męża i w jego ramionach przepłakać resztę życia. Lekarz obiecał, że zaraz go przyprowadzi, jednak najpierw musi że mną porozmawiać. Przedstawił mi dwa rozwiazania, oba wydawały mi się zbyteczne w mojej sytuacji. ,,Nie chce rodzić martwego dziecka"- wykrzyczalam, ale wiedziałam też, że nie chcę mieć cesarki. Lekarz, który okazał się wspaniałym czlowiekiem, wytłumaczył mi co będzie dla mnie lepsze, dla mnie i dla mojego przyszłego potomstwa. Przerażała mnie myśl, że będę musiała czekać rok na kolejną ciążę, czyli prawie dwa na ukochane dziecko. Nie wyobrażałam sobie też, że później już nigdy nie miałabym możliwości rodzić naturalnie. Gdy w mojej głowie rozgrywalo się piekło, przyszedł do mnie mój ukochany. Nie musiałam nic mówić, wystarczyło, że na mnie spojrzał i już wiedzial. Może kilka, może kilkanaście minut przytulaliśmy  się z mężem i płakaliśmy w swoich objęciach. Później razem pojechaliśmy na salę porodową, gdzie podłączyli mi kroplówkę. Około 6 rano pierwsze krople oksytocyny wlały się w moje ciało, a przed 11 było już po wszystkim. Patrzyłam na moją dużą, śliczną Córeczkę i nie mogłam uwierzyć, że jej serduszko nie bije. Personel nie był w stanie uwierzyć, że urodziłam naturalnie tak duże dziecko, do tego dziecko, które już nie żyło. Moja Marysia ważyła 4600g i mierzyła 64 cm, chociaż USG dwa tygodnie wcześniej pokazywało wagę o ponad kilogram mniejszą. Cieszyłam się, że nikt nie sprawdził wagi Marysi tuz przed porodem, że mogłam urodzić ją naturalnie, że mogłam to dla niej zrobić..... Bo poród nie boli, ja przynajmniej nie pamiętam już tego bólu, boli za to fakt, że moje dziecko nie zaplakało, że nie zaczęło ssać mojej piersi zaraz po urodzeniu, że zostało zabrane ode mnie i męża, pozostawiając gleboką pustkę w naszych sercach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz