sobota, 28 maja 2016

Powrót do przeszłości

Tak niedawno byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Gdy w lipcu, poprzedniego roku brałam ślub z mężczyzną, którego kocham ponad życie, czułam się jak w siódmym niebie. Biała suknia, piękna ceremonia, wspaniałe wesele, wszystko tak jak sobie wymarzyliśmy. A raczej tak jak ja sobie wymarzylam, bo mój ukochany widział jak ważny jest dla mnie każdy drobiazg i wiedział, że lepiej będzie oddać mi inicjatywę.
Staliśmy się małżeństwem, po 6 latach znajomości. Wiedzieliśmy, że do pełni szczęścia brakuje jeszcze kogoś, owocu naszej miłości. Bardzo chcieliśmy mieć dziecko, ukochanego maluszka, o którego moglibyśmy się troszczyć, który będzie wzrastał na naszych oczach. Na pozytywny wynik testu nie musieliśmy długo czekać. Gdy pod koniec września zobaczyłam dwie kreski, skakałam że szczęścia. Chciałam oznajmić całemu światu, że noszę pod sercem malutką istotkę, że jestem w ciąży. Wiedziałam jednak, że muszę zacząć od męża, jemu przekazać tą radosną nowinę, powiedziec, że zostanie tatą. Zainicjowalam wspólne wyjście na obiad, całą drogę gryzłam się w język, by poczekać z wyjawieniem mojej tajemnicy do czasu, aż chwila będzie odpowiednia. ,,Kochanie, będziemy mieli dzidziusia" te słowa wypowiedziane najpierw w głowie, niespodziewanie wybrzmialy z moich ust i spowodowały, że oboje z mężem prawie płakaliśmy że szczęścia.
Od tego dnia wszystko się zmieniło, centrum mojego wszechświata, stanowiło to Malutkie Życie, ukryte w brzuchu. Po kilku dniach, lekarz potwierdził fakt istnienia mojego Maleństwa, a ja zobaczyłam drobniutką Kruszynkę, która miała przejść jeszcze długa drogę, by stać się gotową na samodzielne życie. Robiłam wszystko, by ciąża przebiegała prawidłowo. Co 3 tygodnie odwiedziałam lekarza, dbalam o siebie, o to co jem, co robię, jak długo odpoczywam. Odliczałam kolejne dni, dzielące mnie od 18. maja, upragnionego terminu porodu.
Moje Słoneczko rosło, a ja razem z nim. Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, poczułam pierwsze ruchy, a dwa tygodnie później dowiedziałam się, że noszę w sobie córeczkę. Bałam się, że mąż będzie rozczarowany, bo przecież każdy mężczyzna pragnie syna, ale byłam w ogromnym błędzie. Mój ukochany ucałował najpierw mnie, później brzuszek i powiedział, że cieszy się, bo będzie miał od teraz dwie Księżniczki do kochania.
Kolejne tygodnie przebiegały szybko i bez problemów. Każde  USG przybliżało nas do wyczekiwanej chwili i utwierdzało w przekonaniu, że nasza Królewna świetnie się rozwija i rośnie. Nie mogąc doczekać się porodu, przygotowywalismy wszystko na pojawienie się Małej. Oboje z niecierpliwością czekaliśmy na ten dzień, na pierwsze skurcze. Od końca 38. tygodnia, każdy kolejny dzień dłużył się w nieskończoność. Minął jeden, drugi tydzień, kartka na kalendarzu pokazywała tak przez nas upragnioną datę. Jednak córeczce nie spieszyło się na świat. Kopała, przyciągała się, ale nie wykazywała inicjatywy, by wydostać się z brzuszka. Dzień po terminie miałam wizytę u lekarza. Sprawdził dokładnie każdy szczegół: ilość wód, przepływ przez pępowinę, ułożenie- wszystko było w jak najlepszym porządku. Usłyszałam też wspaniały dźwięk, serduszka mojej Królewny, wtedy nie wiedząc jeszcze, że słyszę go ostatni raz. Podczas badania okazało się również, że mam 4 cm rozwarcia, więc poród powinien zacząć się lada dzień, musimy czekać tylko na skurcze. Te nie kazały na siebie długo czekać. Kolejnej nocy czułam je coraz mocniej i coraz bardziej regularnie. Po każdym glaskalam moją Córeczkę i mówiłam do niej, by czuła się bezpiecznie, a ona odpowiadała mi wyraźnymi ruchami malutkich nóżek. Około 4. w nocy, skurcze były już co 10 minut, obudziłam męża, sprawdzilam czy wszystko mamy spakowane i ruszyliśmy do szpitala. Byliśmy pewni, że do mieszkania wrócimy już we troje ja, mąż i nasza Marysia....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz